Zapiecek

     Uboga jedna wdowa, żyjąca z ciężkiej rąk swoich pracy, tym się przynajmniej pocieszała w biedzie, że jak jej syn dorośnie, będzie miała z niego pomoc i wyręczenie. Tymczasem omyliła ją nadzieja, bo synalek wyrósł wprawdzie jak dąb, był zdrów jak rydz, ale cóż po tym, kiedy polubiwszy za młodu lenistwo, wcale się do roboty nie garnął. Jadł, pił, spał wybornie, lecz o niczym więcej nie myślał. Nie chciało mu się i z miejsca ruszyć, a dla większej wygody i spokojności, obrał sobie przypiecek. Tam dni całe i noce przepędzał i już nawet, prócz matki, nikt imienia jego nie pamiętał, tylko go Zapieckiem nazywano.
      Pewnego razu, biedna matka wysławszy dziewuchę do roboty, została sama w domu, a piekąc chleb, nie miała się kim posłużyć. Woła więc:
      - Mój synalku! Zejdź jeno z przypiecka i przynieś mi wody, bo widzisz, że zarabiam w dzieży, a Maryśka na pańskim. Synalek, zamiast odpowiedzi, przewrócił się tylko na drugą stronę. Biedna matka, krzątając się około pieczywa, przeklinała siebie i swe niezdarne dziecko, na koniec jednak wpadła na koncept i odezwała się do niego:
      - Zapiesiu! Jak mi przyniesiesz wody, upiekę ci duży kołacz, tylko żwawo, ruszaj się przecie!
      Schodzi więc Zapiecek, przeciąga się, ziewa, ale bierze konewki, i leniwym krokiem wlecze się po wodę. Schyla się do strumyka, z którego zwykle wodę czerpano i nabrawszy, spostrzega, że coś po wierzchu pływa. Długo Zapiecek łowił, nim mu się udało schwytać prześliczną rybkę, żółtą i lśniącą jak złoto. Dlatego też radość jego nie miała granic, gdy tak wielkiego dokonał dzieła, i trzymając mocno biedną rybkę w ręku, zaczyna ją zewsząd oglądać i rozmierzać, mówiąc sam do siebie:
      - Ot! to dzwonko będzie dla ciebie Zapiecku, a to dla matusi!
      Ale jakże się zląkł, gdy rybka żebrzącym głosem przemówiła do niego:
      - Nie czyń tego, Zapiecku. Bo cóż ci stąd przyjdzie, że mnie zabijesz i porąbiesz na ćwierci. Jestem mała, niesmaczna, na próżno mnie zgubisz, a siebie nie nasycisz, raczej puść mnie do wody, a mogę ci się na co przydać. - A na cóż byś mi się przydała, biedne stworzenie? - rzekł ośmielony trochę Zapiecek.
      - Oto - rzekła rybka - jeżeli mi życie darujesz, zrobię cię szczęśliwym.
      - A to jak? - pytał dalej, coraz ciekawszy.
      - Odkryję ci ważną tajemnicę - rzekła rybka - czego tylko będziesz żądał, wszystko się stanie natychmiast, jak tylko wymówisz te słowa: niech tak będzie, w imię boskie i złotej rybki.
      Zapiecek, ucieszony obietnicą, ale nie dowierzając jej trochę, wyrzekł dla próby:
      - Konewki ruszajcie do domu, w imię boskie i złotej rybki!
      I o cudo! Widzi konwie z wodą toczące się prosto ku domowi, które przybywszy na podwórze, stanęły przede drzwiami, czekając, aż im kto otworzy. Zapiecek, puściwszy rybkę, postępował za nimi wolnym krokiem.
      Matka jego, wychodząc z chaty, zobaczyła konwie, i była pewna, że jej synalek pośpieszywszy się tym razem i przyniósłszy wody, poszedł sobie na wieś bawić się z chłopcami. Po niejakim czasie powraca Zapiecek z wesołą miną i pyta o kołacz. Podaje mu go matka czym prędzej, kontenta, że jej choć raz w życiu usłuchał.
      W kilka dni potem matusia miała wielkie pranie w domu, a drzewa nie było. W tym kłopocie prosi znów synalka, aby się nad nią zmiłował i urąbał drew, a za to nagotuje mu na obiad klusek.
      - Ale matusiu! Nie masz ani kawałka na podwórku, cóż będę rąbał?
      - Więc jedź do boru i przywieź jaką choinkę.
      Trafiła mu matka w dobry humor. Zapiecek wsiada na wóz, jedzie do boru, i tam upatrzywszy sobie najtęższą sosnę, rzecze:
      - Moja choinko, w imię boskie i złotej rybki, połóż się na ten wóz i ruszaj do domu.
      Ledwo te słowa wymówił, powstał najprzód szum, a potem trzask łamiących się gałęzi: ogromne sośnisko z korzeniami i długim wierzchołkiem, leżąc jak najbezpieczniej na wozie, wędruje prosto do domu. Ponieważ droga była ciasna i kręta, niepodobna było ustrzec się szkody. Tak więc tłocząc się środkiem wsi, Zapiecek płoty porozrzucał, chlewy i chaty stojące na zawadzie blisko drogi poobalał, nim przywędrował do domu. W całej wsi powstał stąd wielki hałas i skargi na Zapiecka. Cała gromada poszukując swych szkód poszła z użaleniem do króla, żądając wynagrodzenia. Król, wysłuchawszy skarg, ciekawy był poznać tak dziwnego woźnicę. Wydał więc rozkaz, aby się natychmiast przed nim stawił.
      Nieustraszony Zapiecek, zajmujący swą zwyczajną kwaterę, chcąc woli królewskiej zadość uczynić, zawołał:
      - Mój piecku, zawieź mnie do króla, w imię boskie i złotej rybki.
      I zaraz piec wyruszył otwartymi drzwiami. Przybył do stolicy właśnie w tej chwili, gdy król wyprawiał wielką ucztę, albowiem mając córkę jedynaczkę przecudnej urody, postanowił za mąż ją wydać. Zjechało się mnóstwo książąt z różnych krajów, spomiędzy których królewna męża sobie wybrać miała.
      Dostojni goście, siedząc właśnie u stołu, zajadali przewyborne kąski i popijali smaczne winko. Zapiecek, dostawszy się, już nie wiem jakim sposobem, do pałacu królewskiego, wszedł w piec tej sali, gdzie stoły były zastawione, i tam dziurkę sobie zrobiwszy, przypatrywał się wszystkiemu z wielką ciekawością. Uraczony widokiem tylu królów i książąt jak najkosztowniej ubranych, razem biesiadujących, pomyślał sobie: "Ach! Żebyś też i ty mógł tak się weselić jak oni, jeść i pić, i bankietować!"
      - W imię boskie i złotej rybki, niechże ja też mam to, co oni.
      Ledwo te słowa wyrzekł, już ujrzał przed sobą stół nakryty i zastawiony najwyborniejszymi potrawami. Wziął się zatem do jadła i wnet zapomniał o królach, książętach i całej dworskiej czeredzie. Ale gdy głód swój zaspokoił i położył się znowu na brzuchu, jak zwykł był czynić, kiedy się czuł zupełnie szczęśliwym, zaczął znowu patrzeć dziurką z ciekawości, co dalej będzie. Wtedy to dopiero przypatrzył się lepiej całemu dworowi; lokajom z galonami, panom bogato ubranym, wysmukłym dworakom, nadskakującym i przypochlebiającym się królowi, i damom przecudnej urody. Wszystko mu się bardzo podobało, ale najbardziej ta dama, siedząca obok króla, na którą oczy wszystkich były zwrócone. Nic podobnego jeszcze w życiu swoim nie widział. Westchnąwszy zatem i w zachwyceniu marząc o królewnie, sam nie wiedział, jak w nim powstało życzenie posiadania ślicznej księżniczki za żonę.
      Aż tu naraz król powstaje ze swego krzesła, pije zdrowie królewny swej córki i przyszłego jej małżonka, którego w tej chwili obrać sobie miała, i pyta sam ciekawy:
      - Kogóż więc serce twoje wybrało?
      Zadrżeli książęta przejęci trwogą i ciekawością w tej ważnej chwili. Księżniczka powstaje także, odzywając się poważnym głosem:
      - Tego - rzekła, wskazując na piec, który się cudownym sposobem rozwalił, przedstawiając zdumionemu dworowi brudnego Zapiecka.
      Łatwo sobie wystawić zamieszanie, jakie sprawiło wystąpienie na scenę nowego konkurenta. Wszyscy z miejsc swych powstali, zrobił się rozruch po sali. Król zapalony gniewem i zawstydzony tak osobliwym wyborem córki, pojąć go wcale nie może. Książęta wołają, oburzeni:
      - Kto ty? Co ty? Nędzniku! Precz stąd, jeśli chcesz unieść łeb cały!
      Ale królewna, zbliżając się ku niemu i podając mu rękę, rzekła uroczystym tonem:
      - To mój małżonek, którego z woli króla a ojca mego sobie obieram. Tak chcę, tak się stać musi, nikt już nie zmieni mego postanowienia.
      Zawstydzeni książęta, że brudny Zapiecek pierwszeństwo otrzymał, rozjechali się niebawem, a król zagniewany, nie mogąc cofnąć danego słowa, myślał tylko o zemście i o zatracie tak nierównego zięcia. Udał, że pozwala na wszystko, lecz po ślubie zaraz kazał oboje zamknąć w dużą szklaną banię i wrzucić w morze.
      Osadzeni w bani i wrzuceni w morze, zrazu o niczym nie wiedzieli; śmierć okropna stojąc przed oczyma, wszelką im odjęła przytomność. Zapiecek pierwszy przyszedłszy do siebie i obejrzawszy się naokoło po swym niebezpiecznym mieszkaniu, przekonał się wkrótce, iż bez nadzwyczajnej zręczności niepodobna będzie ocalić bani, a tym samym uniknąć śmierci. Tu wieloryby i potwory morskie otwierają straszliwe paszcze, tam znowu sterczące skały pewnym grożą rozbiciem. Trzeba było wielkiej odwagi i biegłości, aby ujść tylu niebezpieczeństwom. Zapiecek zaczął sterować, wywijać się pomiędzy skałami i hakami, aby się bania nie rozbiła lub na piasku nie osiadła. Znużony ciężką pracą zasnął słodko przy swej cudnej królewnie i śniło mu się o kołaczu, kluskach, kiełbaskach i kwaśnej kapuście, które dawniej u swej matki z największym zjadał apetytem.
      Na pół we śnie, wpół na jawie, wyrzekł owe znane nam słowa, aż tu ujrzał stolik między sobą a dostojną małżonką z wiejskimi przysmakami. Jak głodnego Zapiecka ucieszył, tak królewnę przeraził zapach kapusty i widok łokciowej kiełbasy pływającej w rumianym sosie jak wieloryb po morzu. Już je zgłodniały sternik pożerał oczyma, gdy jejmość nagle dostała spazmów.
      - A pfe! - rzekła - cóż ja to widzę? Chłopskie przysmaki na stole królewskiego zięcia? Udusi mnie ten zaduch. Ach! dla Boga, mdleję! Ratuj twą kochającą żonę.
      Zapiecek, w strachu, tysiąc życzeń wyrzekł w tej krytycznej chwili: wódka kolońska, perfumy, olejki różane, wszystko to było na placu i wszystko nie wiedzieć jak stanęło na jego rozkazy. Wkrótce też królewnę ominęły mdłości, gdy na żądanie Zapiecka, zamiast wiejskiej strawy, ujrzano najwyszukańsze francuskie przysmaczki i włoskie łakocie. Miękkie to było i niesmaczne dla strawnego żołądka naszego Zapiecka, jednak tenże, obawiając się powtórnych mdłości swej żony, zjada i chwali wykwintne potrawy. Wpadłszy już raz na pański tor, zaczął rozmyślać nad tym, jakby to na potem po pańsku, a raczej po królewsku żyć na świecie.
      Przy pomocy boskiej i wiadomej opiece czarodziejskiej rybki przypłynęła bania na wyspę, obfitującą we wszystko. Tutaj, stłukłszy banię, wylądował Zapiecek, a nie tak z własnej woli, jako raczej dla przypodobania się swej dostojnej małżonce, wiadomym sposobem wystawił przepyszny pałac w najpiękniejszej okolicy, umeblowany z największym przepychem. Ich sława wkrótce po całej wyspie się rozeszła, doszła nawet uszu jego królewskiej mości teścia, który teraz, zmieniwszy swe dawniejsze postanowienie, nie tylko zięciowi łaskawie przebaczyć raczył, ale na dowód swej szczególniejszej łaski (inni mówią, że to uczynił z ciekawości, aby oglądać wspaniały pałac i przekonać się o przepychu onego) przyjechał także odwiedzić swego zięcia. Nie będę opisywał obiadów, uczt hucznych i różnego rodzaju zabaw, z powodu przybycia tak znakomitego gościa dawanych, boć zapewne nie jedli, nie pili, nie bawili się inaczej, tylko tak, jak i my się bawimy, zwłaszcza kiedy jesteśmy w dobrym humorze i jak po nas bawić się będą. Gdy więc pewnego razu Zapiecek, a teraz wielki książę, wstał z królem i gośćmi swymi od stołu, odezwał się do nich w te słowa:
      - Jużeście, moi panowie, wiele pięknych rzeczy w mym pałacu oglądali, ale żaden z was nie widział jeszcze przepysznego ogrodu. Mówię: przepysznego, bo jestem pewien, iż nikt z panów nie ma nic podobnego u siebie, dlatego też klucz od niego zawsze przy sobie noszę, i tych tylko tam wpuszczam, którym chcę dać dowód szczególniejszej łaski: jest to zaszczyt, który w równi kładę z udzieleniem orderu złotego runa. Lecz, kto chce oglądać mój ogród, musi się przysięgą zobowiązać, że nie ruszy żadnego owocu, choćby mu nie wiem jak zasmakował.
      Wszyscy byli ciekawi tak zachwalanych specjałów, a zwłaszcza król. Po złożeniu przysięgi, wpuszczono gości do ogrodu, ale jakież było ich zadziwienie, gdy zamiast oranżerii, ananasów, cytryn i złotych pomarańczy, których się tutaj spodziewali, zamiast angielskich plantacji, ujrzeli w prostym wiejskim ogrodzie: kartofle, dynie, kapustę, brukiew, ogórki.
      Wszyscy goście przez grzeczność admirują ogród, oglądają zagony, zdobywając się na coraz nowe pochwały. Tymczasem Zapiecek kazał swemu nadwornemu ogrodowemu, aby upatrzył chwilę, jak się goście jego zagapią, i nakładł cichaczem teściowi w kieszeń ulęgałek. Ten zrobił jak kazano, a przy wyjściu postawiono straże. Nuż rewidować i przetrząsać każdego, czy nie ma czego przy sobie. Znaleziono u króla ulęgałki. Wstyd mu było, że tak podły owoc znajdował się w jego kieszeni, ale co gorsza, zięć z grzecznego gospodarza, przybrawszy minę surowego pana, rzecze groźnie: - Złamałeś przysięgę, teściu mój, wiesz, co cię czeka - śmierć niechybna.
      Zbladł król ze strachu i nuż prosić zgniewanego zięcia swego, aby tego nie brał tak ściśle. Dał się wreszcie ubłagać i rzecze:
      - Mógłbym się teraz zemścić za to, żeś mnie w morze wrzucić kazał, jednak nie uczynię tego, bo szlachetniejszym jest darować urazy i przebaczyć tym, którzy nas skrzywdzili, niżeli się mścić na bezbronnym nieprzyjacielu. Była to ostatnia przygoda głośniejsza w życiu naszego Zapiecka. O dalszych jego dziejach tyle tylko wiarygodni powiadają ludzie, że był szczęśliwy, miał kilkoro dzieci, które mu pięknie wyrosły, i że do śmierci pielęgnował starannie ów wiejski ogród, na pamiątkę niskiego stanu, z którego powstał.
Bajki zamieszczone w tej witrynie pochodzą z książki
"Baśnie, opowieści, gadki przez Oskara Kolberga zebrane", Prószyński i S-ka 1998,
do której zostały wybrane z "Dzieł wszystkich" Oskara Kolberga, t. 1–66, 1961–79
Ostatnie zmiany w witrynie: 2011-02-26
Copyright © Prószyński Media sp. z o.o. 2000–2013