|
Dług Maćka
Chłop jeden, Maciek, targował na jarmarku konia. Dobił targu, ale brakowało mu grosza do ugodzonej sumy, a sprzedający opuścić tego grosza nie chciał. Zwraca się więc do swego kumotra Jacka, chłopa z sąsiedniej wsi.
- A kiedyż mi ten grosz oddacie? - pyta Jacek.
- A na Wielkanoc - odpowie Maciek.
I pożyczył mu ten grosz, Maciek konia kupił i wrócili obaj, każdy do swego domu.
Z nadejściem Wielkanocy Jacek nie zapomniał upomnieć się o swój grosz. Maciek widzi go już z dala schodzącego do wsi z przyległego pagórka. Więc czym prędzej biegnie do żony i zdyszany kładzie się boso na desce w komorze, mówiąc żonie:
- Żebyś Jackowi powiedziała, jako mąż twój umarł.
Kiedy Jacek nadszedł, żona Maćka opowiada mu o śmierci męża.
- A gdzież jego ciało? - pyta Jacek. - Niech go też jeszcze raz zobaczę, nim nieboszczyka pochowają.
Maćkowa prowadzi Jacka do komory i pokazuje mu ciało nieboszczyka leżące na desce.
- Ależ, moja Maćkowa - mówi Jacek - zapomnieliście umyć nieboszczykowi ręce i nogi, takie ma brudne.
I niewiele się namyślając, porwał opodal stojącą konewkę z zimną wodą i chlust nagle na nogi Maćka. Ten drgnął i poruszył się.
- Aha - mówi Jacek - toście tak umarli? Teraz oddajcie mi, przyszedłem tu po swój grosz.
- Ano - mówi Maciek - musiałem tak zrobić, bo nie miałem grosza, żeby wam oddać.
- Kiedy mi go oddacie? - zapytuje Jacek.
- A to przyjdźcie na świętego Jana - odrzekł Maciek.
Nadchodzi święty Jan. Wybiera się znowu Jacek po swój grosz do Maćka. Ten go się też spodziewał. Więc mówi do żony:
- Teraz muszę lepiej udawać umarłego.
I kazał się zanieść w trumnie na cmentarz i do grobu spuścić, na wierzchu grobu parę desek położyć, żeby się potem mógł wydostać z dołu.
Gdy nadszedł Jacek, żona mówi, że Maciek już pochowany na cmentarzu.
- A niechże jeszcze chociaż pacierz zmówię na jego grobie - mówi Jacek. - Pokażcie mi jego grób.
I poszedł na cmentarz, ale podchodząc ku grobowi i domyślając się, kogo w nim zastanie, zaczyna tupać nogami i chrzęścić gałęziami i wołać:
- Hu, hu, bu, bu - niby jaki wół czy byk rozpędzony i ryczący.
A tu z grobu odzywa się głos:
- A trzymaj go tam, Kaśka, żeby mi tu bydlę po deskach nie spadło do dołu.
- Aha, toście tak umarli - mówi Jacek, zbliżywszy się do grobu i zaglądając do dołu.
- Ej, toście wy mnie znowu podeszli - odpowie Maciek. - Ale cóż robić, musiałem, bo nie mam grosza.
- A kiedyż mi oddacie? - pyta Jacek.
- A to przyjdźcie na świętego Michała, to wam go oddam z pewnością.
Nadchodzi święty Michał. Czas Jackowi znowu pójść do Maćka po grosz. Wiedział o tym Maciek, więc znowu ucieka się do tego samego co wprzódy fortelu, bo nie miał grosza. Kiedy Jacek przybył do żony Maćka, ta mu mówi, że mąż jej teraz naprawdę umarł i leży w pustej drewnianej kaplicy pod lasem.
- Chcę go też jeszcze zobaczyć po raz ostatni - Jacek na to.
Żona pokazuje, którędy ma iść, a było to miejsce dosyć odległe i Jacek przybył pod kaplicę już o zmroku. Doszedłszy do miejsca tego, widzi szparami w drzewie, że tam nieboszczyk leży. Skrada się więc cichutko do kaplicy przez zakrystię i stamtąd obserwuje, co też się tu będzie działo i czy nieboszczyk się ruszy. Wtem nadchodzą zbójcy z pobliskiego lasu: jeden, drugi i dziesiąty. Zapalili świece i poczynają się na ławkach dzielić pieniędzmi i różnymi rzeczami, które pokradli. Na koniec pozostał do rozdziału pałasz.
- Jakże się tym będziemy dzielić - zapytuje najstarszy.
- Tym się nie można dzielić. Weźmie go ten, który temu nieboszczykowi, co tu leży, za jednym zamachem tym pałaszem głowę utnie.
A to była rzecz niełatwa, bo jeden z nich bał się nieboszczyków, a drugi duchów, trzeci miał wstręt do takiej rzezi, słowem nikt nie chciał i tylko jeden na to przystał. Bierze za pałasz, idzie do trumny Maćka i już się zamierza. A tu Maciek zrywa się nagle do pół ciała, podnosi głowę i woła na cały głos:
- Wszyscy potępieńcy, przybywajcie na pomoc!
Na te słowa Jacek ukryty w zakrystii poczyna ogromy łomot i hałas robić, i walić pięścią w deski spróchniałe. Gdy to usłyszeli zbójcy, przelękli się okrutnie, porzucili wszystką swą zdobycz i pouciekali co tchu do lasu.
Wyszedł zaraz Jacek z ukrycia i wita się z Maćkiem. Teraz mu Maciek rzecze:
- Widzisz mój bracie, będziemy tu mieli dosyć obydwaj, jak się tym podzielimy.
I podzielili się, jak im się zdawało, po równo, kosztownościami, a Jackowi dostał się pałasz.
- No, to dobrze - mówi w końcu - ale mnie się jeszcze od was grosz należy.
Ale jeden z tych zbójców, co uciekli, odważniejszy trochę, a ciekawy, podszedł znów pod pustą kaplicę i wetknął głowę w czapce w szparę między deskami. Patrzy, jak się ci dwaj dzielą resztkami skarbów i myśli, że to są dwa ostatnie, a tamte inne strachy już odeszły. Maciek spoglądając bokiem widzi zbója i jego czapkę. Więc, nadal nie chcąc grosza tracić, uskakuje na bok, porywa zbójowi czapkę z głowy i ciskając nią w Jacka, powiada:
- No to masz za ten grosz czapkę, co ją zdobyłem.
A zbój, zestrachany, uciekł do swoich i mówi:
- A to ich tam, potępieńców, taka moc straszna, że mi jeszcze i czapkę z głowy zerwali, ledwiem uszedł cało z głową na karku.
|
|