|
O śmierci
Był jeden chłop bardzo biedny, a tak mu Pan Bóg błogosławił, że mu się ciągle dzieci rodziły. Już też w tej wsi nikt nie chciał stawać w kumy. Więc poszedł na granice wsi szukać kumotrów. I spotkał na drodze babę jedną, która go pyta:
- Czego chcesz, kumie?
- Moja babusiu, nie mogę kumotrów dostać do dziecka - odpowiada.
- No to ja ci będę trzymać do chrztu.
A była to Śmierć.
Na chrzciny zeszli się ludzie. Po chrzcinach baba mówi:
- Mój kumie, muszę ci też poradzić w twojej biedzie, żebyś się dorobił trochę. Powiem ci prawdę, jestem Śmierć, ale nie lękaj się. Uczyń się doktorem, a jak pójdziesz do chorego, uważaj, gdzie ja będę stała u łóżka - będziesz mnie widział, choć mnie drudzy nie zobaczą. Jeżeli w nogach chorego będę, podejmuj się kuracji i dawaj mu jakich lekkich ziółek, bo on wyzdrowieje, a tobie będą dobrze płacić. Ale jak mnie zobaczysz w głowach łóżka, to kiwnij głową i odejdź, bo tam już żadnego nie będzie ratunku.
Chłop na to przystał i tak robił, jak mu powiedziała. Dobrze mu się wiodło i wsławił się jako dobry doktor. I trwało to długie lata. Aż wreszcie i on sam zaczął chorować i wiedział, że i jemu także ukaże się Śmierć, ale nie wiedział gdzie, czy w nogach, czy w głowach. Kazał więc sobie zrobić łóżko na sprężynach czy na kołowrocie, żeby się mogło zaraz obrócić, na wypadek gdyby mu Śmierć w głowach stanęła.
Nareszcie zobaczył ją, że podchodzi i kiedy się ku głowie zbliżała, on smyk, i wykręcił łóżko tak, że ona stała w nogach. Śmierć za nim, a on jej umyka. W końcu, po długiej gonitwie, zniecierpliwiona, łapie go za głowę i woła:
- Mój kumie, nie pomoże kręcić, wiercić, kiej trzeba na tamten świat lecieć!
I udusiła go.
|
|