|
Żaba królewną
Jeden król miał trzech synów. Jak już dorośli, ojciec im mówi, że czas już, żeby się pożenili i żeby losy o to ciągnęli, gdzie któremu padnie. I o to puszczali strzały z łuku. Jednemu upadła strzała w Szwecyi, drugiemu w Turcyi, a trzeciemu, najmłodszemu, w jezioro. I śmieli się z niego drudzy: "O, będziesz miał żabę za żonę".
Tak się rozjechali, a ten nieborak, najmłodszy, jeździ i jeździ, nie wie, gdzie ma jechać, aż zajechał do tego jeziora. I chodzi sobie nad wodą, aż tu istotnie żabka wyskakuje i wynosi jego strzałę w pyszczku. A on się zasmucił.
- Nie smuć się, królewiczu - powiedziała żabka i wskoczyła w jezioro.
Więc wrócił do domu i zastał tam już swoich braci. Każdy z nich mówi, że był w Szwecyi i Turcyi, że ładna Szweczynka, że ładna Turczynka, a on nieborak powiada o swojej żabie, i każdy się z niego śmieje, że będzie miał żabę.
Ojciec rozkazuje, ażeby synowie pojechali do swoich narzeczonych i przywieźli mu od nich tabakierki w podarunku. Pojechali wszyscy trzej razem i w jednym miejscu rozminęli się w trzy strony. Tamci pojechali, gdzie im wypadało, a ten do swojego jeziora.
Żabka wychodzi i powiada:
- Czemuś smutny?
- Jakże mam nie smutny być - woła królewicz - kiedy ojciec chce od swoich przyszłych synowych po pięknej tabakierce, a co ty mu dasz?
- Nie kłopocz się! - wskoczyła w jezioro i wyniosła mu dwie tabakierki, jedną prześliczną brylantową, a drugą brzozową, zwyczajną, i powiada:
- Jak się spotkasz z braćmi i oni ci się zapytają o tabakierkę, to im pokaż tę brzozową, a dopiero jak przyjedziecie do domu, to przed ojcem połóż tę brylantową.
Tak też zrobił (bo byliby mu bracia ją odebrali). I gdy się zjechał z braćmi i im, ciekawym, brzozową tabakierkę pokazał, ci parsknęli śmiechem. Przybyli do ojca, rozłożyli przed nim swe tabakierki: jeden miał złotą turecką, drugi srebrną szwedzką. Prawda, bardzo piękne. Aż tu trzeci wyjął nagle z kieszeni brylantową. Zajaśniała, aż łuna z niej biła. I wszyscy zdziwili się, a bracia pospuszczali nosy.
Po niejakim czasie ojciec prosi o kobierce. Więc znów pojechali do swoich narzeczonych po ten dar i przywieźli: jeden piękny turecki, drugi piękny szwedzki, ale najmłodszy przywiózł najpiękniejszy, bo żaba dała mu także dwa: derkę i prześliczny kobierzec (derkę kazała braciom pokazać).
Po niejakim czasie ojciec prosił, żeby mu synowie przywieźli te trzy panny. I bracia w śmiech, że najmłodszy zaprezentuje swoją żabę. I rozjechali się. On przyjechał do jeziora i powiada, że ojciec chce poznać swoje synowe.
- Nie lękaj się - mówi żabka - ale ja teraz jechać z tobą nie mogę, bo muszę się przygotować, a ty jedź naprzód i jak przyjedziesz, to trzeciego dnia zacznie taki deszcz ulewny padać, że aż krzesełka będą pływać po pokoju, ale ty im powiedz: "nie lękajcie się, to nic, to tylko moja żabka się umywa". Zaś potem zrobi się wielki grzmot i błyskać się będzie, a ty powiedz, żeby się nie lękali, że to twoja żabka wyciera się i ubiera, a wtedy mnie wyglądajcie.
I tak się stało. Patrzą, jedzie powóz w cztery konie. Wszyscy wyszli naprzeciwko i patrzą, zaglądają do powozu, a tu żaba! Zajechała przed pałac, drzwi się otwierają, a tu wyskakuje żabka na chusteczkę, którą jej narzeczony podstawił. Wniósł ją potem na niej do pokoju, a bracia i wszyscy śmieli się. Każdej narzeczonej przeznaczono osobny pokój. A najmłodszemu bratu oddano żabkę do jego pokoju.
W nocy, gdy księżyc oświetlił izbę, a on usnąć nie mógł, tylko spokojnie leżał na łóżku, spostrzegł, że żabka zrzuca z siebie tę skórkę i przemienia się w prześliczną kobietę, a ta chodzi sobie po pokoju. Ale za każdym jego najmniejszym na łóżku poruszeniem, zaraz wskakuje w tę skórę i na powrót żabą się staje.
Królewicz zwierzył się z tego przed przyjaciółmi, a ci mu radzili, żeby na kominku rozpalić kazał i w nocy, gdy obaczy znów przemianę żabki, porwał tę skórkę żabią i wrzucił w piec na węgle, a będzie miał żonę. I tak zrobił.
Gdy księżyc izbę oświetlił, ona się przedzierzgnęła, a on wyskoczył prędko z łóżka i cap za ową skórkę, i mimo jej próśb, że niedługo jej pokuta się skończy, porwał i wrzucił ją do pieca.
- Kiedy tak - mówi panna - to mnie już nie zobaczysz, chyba że na morzu wyspę odnajdziesz, na wyspie kamień, pod kamieniem zająca, w zającu kaczkę, w kaczce jajo - jeżeli znajdziesz sposób, aby dostać to jajo, to i mnie dostaniesz.
Królewicz zaczął lamentować i prosić ją, by została, ale nic nie pomogło. Nazajutrz powiada do ojca, że mu żabka zginęła i że idzie we świat jej szukać. I poszedł.
Chodził i chodził, aż napotkał lwa. Celuje do niego z flinty, a lew powiada:
- Królewiczu, nie strzelaj do mnie, będę ci potrzebny w przygodzie.
Potem także i niedźwiedzia spotkał, i to samo od niego usłyszał. Po niedźwiedziu charta spotkał, a po charcie kruka i wszystkim darował życie. Wszystkie te zwierzęta przystały do niego i szły za nim aż do granicy. Straż pograniczna go zatrzymuje i pyta, co on za jeden i gdzie idzie. A on odpowiada prawdę, że taki a taki i po to a po to. Więc go straż zatrzymuje i powiada, że ma polecenie złamać mu rękę. Zasmucony wyszedł i lwu opowiada, co mu mają zrobić.
- Trzeba ratować naszego pana - mówi lew do reszty zwierząt.
- Trzeba! - zawołały.
Jak się rzuciły, tak rozpędziły tę straż i on sobie przeszedł bezpieczny.
Na drugiej granicy znów go zatrzymują i mówią, że mają polecenie złamać mu nogę. I znów go zwierzęta bronią, i przechodzą z nim drugą granicę. Na trzeciej granicy mieli mu głowę ściąć i znów go zwierzęta obroniły, i przeszli spokojnie. Aż zaszli do morza.
Tam mieszkał młynarz. Do niego też weszli, pochwalili Pana Boga i królewicz młynarzowi opowiedział całą swą przygodę. A młynarz na to:
- Ej, ja wiem, gdzie ona jest, ale ty tam nie dojdziesz, bo to jest na wyspie, a na niej jest kamień, pod kamieniem zając, w zającu kaczka, w kaczce jajo, i dopiero jeżeli to jajo dostaniesz, to ją też dostaniesz.
A ten młynarz posyłał żywność owej pannie, która mieszkała pod obłokami i nikt tam nie mógł dojść, tylko gryf jej donosił. Prosi królewicz młynarza, żeby go doprowadził do tej wyspy.
- No dobrze - powiada młynarz - to mogę zrobić.
I wszedł za nim do łodzi, i zawiózł go na wyspę. Potem poszli do tego kamienia. Ale to był tak ogromny kamień, że trudno mu było go ruszyć, dopiero gdy zwierzęta zaczęły mu pomagać (kruk też tam dziobał), podważyli kamień na bok; a tu zając spod niego wyskoczy, chart za nim i go chaps, gryzie, a tu kaczka z niego frr, frr, do góry, a kruk za nią i cap ją, a tu królewicz dolatuje czym prędzej, nożykiem przecina jej brzuch i wyjmuje jajo. I powrócili do tego młyna.
Młynarz miał beczkę, w którą kładł żywność, wystawiał na dwór, a gryf przylatywał, brał to i nosił pod obłoki pannie. Na prośbę królewicza młynarz wsadził go w tę beczkę, gryf myślał, że to jedzenie, porwał go i poniósł aż do panny, i tam postawił beczkę w kuchni. A ta panna miała służącą i kazała jej pięć jaj ugotować, a on to, w beczce siedząc i przez szpary patrząc, słyszał. Gdy służąca jaja ugotowane postawiła na stoliku obok beczki i wybiegła na dwór, on rozluźnił obręcze, wyciągnął rękę, wziął jedno z tych pięciu, a na to miejsce położył surowe jajo z kaczki, które zdobył na wyspie - i schował się z powrotem do beczki. Służąca zaniosła to wszystko pani do pokoju. Pani bierze i trafiła najprzód na to surowe, nadtłukuje je i woła służącą, że ktoś tu był. Służąca na to:
- Nikt nie był, tylko gryf z beczką.
I zaczynają szukać. Idą do beczki, otwierają, a tu z beczki wyskakuje królewicz. A ona:
- To takiś ty mądry?
On ją ucałował, a jak się już przywitali, ona mu wszystką winę darowała. Zeszli na dół na ziemię do jego rodziców i ona ukazała się już jako piękna panna, bo wszystko odpokutowała.
Ojciec i wszyscy uradowali się, tylko bracia i bratowe martwili się i zazdrościli, że ona była taka ładna.
Jadą wszyscy w to miejsce, gdzie było jezioro, a tu już jeziora nie ma, tylko piękne miasto, stolica. Król i królowa wychodzą i dziękują królewiczowi, że ich wyswobodził z zaklęcia. Zaprosili tamtego ojca i cały dwór jego i sute wyprawili wesele.
|
|