|
Cudowne źrebię
Jeden król miał piękną córkę i wielu przyjeżdżało starać się o nią. Ale ten miał ją dostać, kto jej imię zgadnie - a nikt prócz ojca i córki nie wiedział, jak się ona nazywa - kto zaś nie zgadnie, to zginie. I zjeżdżało się wielu, a że zgadnąć nie mogli, więc ich ojciec ścinać kazał. Zmartwiona tym córka chodziła raz po sadzie i mówi do siebie głośno:
- O, Marcybelo! Wieleż to już dusz przez ciebie zaginęło!
A zły duch, który nad nią się unosił, usłyszał te słowa, i wkrótce przedzierzgnął się w bogatego pana, zajechał karetą do jej dworu. I gdy stanął na sali, wymówił wyraźnie jej imię. Wtedy ojciec rzekł:
- No, kiedy zgadł, to niech ją bierze.
Ale on mówi, żeby ślub był za trzy dni, a on tymczasem pojedzie i przygotuje się.
I gdy odjechał, śni się pannie pierwszej nocy, że konie stoją przed pałacem, całe stado. I prosi ojca nazajutrz, żeby je kazał wyprowadzić. A była tam stara klacz, która się oźrebiła. To źrebię zaraz za panną poleciało, do pokoju za nią pobiegło i nie można go było od niej oderwać. W nocy to źrebię odezwało się do panny:
- A wiesz ty, kto ciebie chce poślubić? Oto zły duch!
I radziło jej żeby, jak będzie jechała do ślubu, usiadła po prawej stronie, i gdy będą wjeżdżać na cmentarz kościelny, wyskoczyła z powozu na źrebaka.
Tak się stało. Gdy już wjeżdżali do wrót kościelnych, ona nagle wyskoczyła i stał tam źrebak, na którego wskoczyła i uniosła się z nim w powietrze. A kareta i zły duch w smołę się rozleli.
W dalekiej stronie źrebak spuścił się do ogrodu królewskiego (drugiego króla), wysokim obwiedzionego murem. Było rano, źrebak się pasł, a ona usnęła. A ogrodowy, spostrzegłszy to, dał znać królowi. Cała jego rodzina wyszła, by zobaczyć tę piękną pannę i źrebca.
I podobała się ona nadzwyczajnie królewiczowi. Jak ją do pałacu przynieśli, królewicz się w niej zakochał i chciał się z nią ożenić, bo i rodzicom się podobała.
Po ślubie w rok, kiedy się spodziewała dziecka, matka wzięła ją, dla spokojności, do letniego swego mieszkania o kilka mil na wieś, gdy ojciec z synem pozostali w mieście, a ona z nim rozłamała się pierścionkiem. Na wsi powiła ona dwóch synów bliźniaków. Wtedy matka napisała list do syna: "Ciesz się synu, twoja żona dwóch synów powiła". A posłaniec idąc z tym listem, gdy zobaczył w pół drogi oberżę i wesołość w niej, stanął tam na przekąskę i podchmielił sobie i zdrzemnął się, a oberżysta (zły-duch) wyjął mu list z kieszeni i włożył drugi: "Ciesz się mój synu, bo twoja żona dwoje szczeniąt powiła".
Odebrawszy ten list, syn, choć rozgniewany, odpisał: "W Bogu się wszystko dzieje, ja wkrótce sam będę". Z listem tym wracając posłaniec wstąpił znów do tej samej oberży, i zabawił się, i zdrzemnął, a tam mu oberżysta podsunął inny list z napisem: "Nie czekajcie mego przyjazdu, stos napalić, smołą oblać i spalić ją wraz z tymi dziećmi".
Za odebraniem tego listu, matka zarządziła jej zgubę, a żona już poświęciła się na to. Jak ją już mieli prowadzić na spalenie, tak to źrebię zamknięte w stolicy wyrwało się ze stajni i poleciało pędem do tego stosu i porwało ją na siebie, i w górę się z nią wzniosło. Zaniosło ją w obcy kraj, i na łące spuściło się na dół. I tam kazało jej, aby je zarżnęła.
- Jak mnie zarżniesz i podniesiesz moją głowę, to tam będzie studnia ocembrowana z zamknięciem, a jak żebra podniesiesz, to będzie miasto.
I tak się stało. Jak się znalazła w tym mieście, zeszli się obywatele do niej, żeby powiedziała, jak się to miasto ma nazywać, a ona na to: "Marcybelin". I tam zamieszkała.
Jej mąż, jak przyjechał do matki i dowiedział się, co się stało, powiedział, że jej pójdzie szukać po świecie. Sprawił sobie żelazne trzewiki, żelazny pas i żelazny kij i powiada:
- Znajdę ją, jak mi się te trzewiki zedrą, pas opadnie i kij złamie.
I chodził póty, aż zaszedł do tego miasta, i tam mu się kij potrzaskał, trzewik zdarł i pas opadł.
Przy tej studni ocembrowanej była służąca, która z dzbanem przyszła od pani po wodę. Chociaż nie wolno jej było nikomu dać tej wody, ale on nalegał na nią, i napił się i wrzucił w dzbanek połowę swego pierścienia. Gdy sługa przyniosła wodę, a pani pić ją poczęła, wyleciała owa połowa pierścienia. A ona zaraz wzięła swoją połowę i przyłożyła, a to się razem spoiło.
Tak tedy zawołała służącą i pyta:
- Komuś wody dawała?
Służąca musiała wyznać i przyprowadzić owego człowieka.
|
|