|
Kojata
Był pewnego czasu król nazwiskiem Kojata, który miał brodę aż do kolan, a był królem potężnym, posiadał bogactw co niemiara. Pałace jego błyszczały od srebra i złota, jednak czuł się nieszczęśliwym, bo mu Pan Bóg nie dał potomstwa.
Zdarzyło się raz, że Kojata postanowił objeżdżać kraje swoje. Pożegnawszy się tedy z królową, puścił się w podróż i po roku dopiero zaczął z powrotem zmierzać ku domowi.
Pewnego dnia upał był nieznośny, zdawało się, że żywy ogień pada z nieba na ziemię. Rozkazał więc król swoim dworzanom rozbić namioty i pod nimi chciał czekać na wieczorny chłód.
Wtem mu się pić zachciało, a nigdzie kropli wody znaleźć nie było można.
Spragniony i zniecierpliwiony Kojata sam wsiadł na konia i szukał zdroju w okolicy. Ledwie co kilka staj ujechał, postrzegł studzienkę pełną kryształowej wody. Na wierzchu pływał puchar złoty. Kojata sięgnął co tchu po niego, ale o cuda! Ilekroć miał go już, już uchwycić, puchar wymykał mu się spod ręki, pluskał jak rybka, zanurzał się pod wodę, znowu wypływał i znowu znikał.
"Nie dam ja z siebie żartować!" pomyślał król Kojata, położył się jak długi przed studnią, przytknął usta do wody i pił sobie po prostu, nie zważając na to, że długa jego broda zanurzyła się w studni.
Napiwszy się wody, chce wstawać, a tu nie można, bo go ktoś w wodzie silnie trzyma za brodę.
- Kto tam? Puszczaj! - wrzasnął król obrażony, ale miast odpowiedzieć, pokazała się tylko twarz straszliwa spod wody! Dwoje zielonych oczu tkwiło głęboko w głowie, w brodzie królewskiej topiły się dwa orle szpony, a usta wykrzywione śmiechem szyderskim przemówiły chrapliwie te słowa:
- Daremnie wydzierasz mi się, o królu! Nie puszczę ja ciebie pierwej, póki mi nie przysięgniesz, że dostanę z twego domu, o czym ty wcale nie wiesz.
Król Kojata pomyślał sobie: "Nie może to być rzecz wielkiej wagi, kiedy o niej nie wiem!" - i przyrzekł ją poczwarze.
W tej chwili uczuł się wolnym i usłyszał te słowa:
- Jeżeli złamiesz przysięgę, biada ci, biada!
Potem podniósł się z ziemi, otrząsnął wodę z brody, jak kaczka kiedy się zanurzy i strzepie, wsiadł na konia i ruszył dalej.
Nie pamiętam, jak tam długo jeszcze podróżował, ale gdy dojeżdżał do stołecznego swego miasta, wyszedł lud cały naprzeciw niego z okrzykiem radości. Na progu pałacowym przywitała go piękna królowa, trzymając małe dziecię na ręku.
Kojata zbladł jak płótno, zwiesił głowę na piersi i wyrzekł smętnym głosem:
- Więc to dziecię moje, o którym nie wiedziałem!
I dwie duże łzy spłynęły na siwą jego brodę, a lud cały zdumiał się niezmiernie, ale nikt nie śmiał pytać się o przyczynę smutku. Nikt też nie dociekał tajemnicy króla, chociaż wszyscy widzieli, że ma jakiegoś robaka w sercu, który go toczy i gryzie. Dni schodziły mu na niepokoju, nocą sen mu z powiek uciekał.
Tak minęło miesięcy i lat niemało. Królewicz Milan tymczasem wyrósł już na chłopca i był najpiękniejszym z młodzieży, a król Kojata zapomniał zupełnie o owym zdarzeniu przy studni. Ale był ktoś, kto lepiej o tym pamiętał!
Zdarzyło się, że królewicz wyjechał pewnego dnia na polowanie. Ścigając ranionego zwierza, oddalił się od reszty myśliwych. Był sam w miejscu najdzikszym; wokoło niego drzewa rosochate i cisza głęboka! Naraz coś mu nad głową między liściem szeleścić poczęło i wnet ukazał się pomiędzy gałęziami jakiś staruszek dziwaczny i zlazł na ziemię. Broda jego i oczy zapadłe były zielone.
- Witam cię, królewiczu Milanie - rzekł dziadek - dosyć długo czekałem na ciebie, przecieś mnie w końcu nawiedził!
- Ktoś ty, starcze? - zapytał królewicz.
- O tym potem! Teraz słuchaj, co ci powiem. Pozdrów ode mnie twego ojca, króla Kojatę, i przypomnij mu o długu, który już dawno miał mi być wypłacony. Wkrótce się znowu zobaczymy!
To mówiąc, zniknął dziwaczny staruszek, a królewicz zdumiony wrócił do domu i opowiedział ojcu całe to zdarzenie. Król Kojata, słysząc o starcu z zielonymi oczami, pobladł jak płótno i zawołał boleśnie:
- O biada ci, biada! synu ukochany, królewiczu Milanie! Wkrótce trzeba nam się będzie rozłączyć!
Tutaj odkrył ze łzami okropną swoją tajemnicę i przysięgę, którą złożył przed laty.
- Nie płacz, mój ojcze! - rzekł wesoło królewicz - nie taki to diabeł czarny, jak go zwykle malują! Każ mi no okulbaczyć konia cisawego, a dam sobie radę na świecie. Gdybym jednak po siedmiu tygodniach i po siedmiu dniach nie powrócił, to mnie już na tej ziemi nie zobaczysz.
Przygotowano wnet wszystko do odjazdu Milana. Król ojciec dał mu złote strzemiona, miecz stalowy i błogosławieństwo swoje. Królowa matka zawiesiła mu na szyi krzyż złoty i przeżegnała po trzykroć. Królewicz Milan puścił się wreszcie w podróż.
Jechał bez ustanku, jeden dzień, drugi i trzeci, a gdy słońce po raz czwarty z góry się spuściło, stanął nad przestronnym jeziorem. Podjechał bliżej królewicz Milan.
Oto trzydzieści szarych kaczek pływa i kąpie się między trawą i krzakami. A trzydzieści koszulek leży na brzegu. Wziął jedną koszulkę i czekał, co się dalej stanie.
Kaczki tymczasem nurzają się i strzepują skrzydełkami, igrają z falami i kąpią się do woli, a potem dwadzieścia i dziewięć wypłynęło na brzeg, skłoniło się ku ziemi i wszystkie zmieniły się w przecudne dziewice, wszystkie wdziały na siebie koszulki i zniknęły! Tylko trzydziesta została w wodzie. Krąży nad brzegiem, żałośnie wyrzekając, wyciąga szyjkę do góry, wzlatuje i spada, aż jej się Milanowi żal zrobiło! Wyszedł więc z ukrycia, a kaczka ozwała się do niego ludzkim głosem:
- Królewiczu Milanie, oddaj mi moją koszulkę, a nie pożałujesz tego!
Wysłuchał Milan tej prośby i położył koszulę na trawie. W tej chwili stanęła przed nim dziewica tak piękna, jakiej nie masz pod słońcem, ani w powieściach, ani w gadkach cudownych.
Zarumieniona podała mu rękę i rzekła:
- Dzięki ci królewiczu Milanie, żeś mojej prośby wysłuchał. Nie pożałujesz tego, powtarzam, bo ja jestem córką czarnoksiężnika Czernucha. Imię moje Welena. Jest nas sióstr trzydzieści, a ojciec nasz panuje w królestwie podziemnym, nad tysiącami zamków i pałaców przepysznych. Już od dawna oczekuje ciebie i gniewa się, że tak długo nie przybywasz! Ale bądź spokojny, królewiczu, i słuchaj mojej rady. Skoro staniesz przed ojcem Czernuchem, królem krajów podziemnych, padnij na kolana i czołgaj się ku niemu. Chociażby zgrzytał zębami i tupał nogą o ziemię, nie zważaj na to królewiczu. A teraz za mną, hop! hop!
To rzekłszy, strzepnęła nóżką i wraz z Milanem zapadła się w ziemię.
W królestwie podziemnym stał pałac zbudowany z węgli pałających i oświecał ciemnice, jak słońce oświeca ziemię naszą. Był to pałac czarnoksiężnika Czernucha. Królewicz Milan śmiało wszedł do niego.
Czernuch siedział na tronie ognistym. Czoło zdobiła mu świetna korona, a oczy iskrzyły się jak dwa szmaragdy. Skoro go Milan zobaczył, upadł na kolana i czołgał się ku niemu.
Czarnoksiężnik tupnął nogami i zawył, aż podwaliny pałacu zadrżały. Ale królewicz, pamiętny słów Weleny, czołgał się coraz bliżej, złożywszy ręce na piersiach. Zaśmiał się Czernuch serdecznie.
- Wygrałeś hultaju, przyprowadzając mnie do śmiechu - zawołał - inaczej byś zginął niemylnie. A więc zgoda między nami. Za opieszałość twoją w przybyciu wykonasz mi trzy zadane roboty! Najprzód wybudujesz nocy dzisiejszej pałac z marmuru; okna w ścianach mają być kryształowe, a dach złoty. Jeżeli mi taki pałac wystawisz, to dobrze, a nie - to się pożegnaj z głową.
Czarnoksiężnik skinął ręką, dwóch służących przyskoczyło, wzięło Milana pod ręce i wyprowadzono go do przepysznego pokoju, w którym stało łóżko dlań przygotowane. Na próżno jednak nęciło go miękkim puchem. On zdrów jak ryba, a jutro ma umrzeć, więc pewnie ostatniej nocy przed śmiercią nie zaśnie! Smutnymi myślami zajęty siedział Milan przy oknie. Wtem nadleciała mała pszczółka i brzęcząc skrzydełkami po szybach wołała bez ustanku:
- Wpuść mnie! Wpuść mnie!
Milan otworzył okno, a pszczółka zamieniła się w tej chwili w piękną Welenę i rzekła:
- Witam cię, królewiczu! Ale czemuż to tak smutno?
- Jutro mam umrzeć z ręki twego ojca - odpowiedział królewicz.
- Nie umrzesz, przysięgam! Jutro przed świtem stanie pałac gotowy, a ty chodź z siekierą dokoła, jak gdybyś coś jeszcze poprawiał!
Sam Czernuch zdumiał się nad pięknością budowy.
- Doskonały z ciebie cieśla - mówi do Milana - aleś się musiał piorunem zwijać tej nocy. Na tym się jednak nie skończy, mój bracie! Mam ja w domu trzydzieści córek. Jutro staną wszystkie przed tobą w rzędzie, a ty powiesz mi, która z nich najmłodsza, Welena. Trzy razy wolno ci każdą obejrzeć. Jeśli zgadniesz, to dobrze - jeżeli nie, to pożegnasz się z głową.
Milan roześmiał się w duszy, powrócił do swego pokoju i myślał sobie: "Teraz toś mi się na tęgi koncept wysadził, panie Czernuchu! Ja bym nie miał mojej Weleny poznać?... hm! hm!"
- Któż wie, czy poznałbyś ją bez mojej pomocy? - rzekła pszczółka, wlatując znowu do pokoju. - Jest nas sióstr trzydzieści, a wszystkieśmy sobie podobne jak dwie krople wody! Lecz słuchaj! Na moim czole usiądzie muszka i po tym mnie poznasz. Bywaj zdrów, królewiczu!
Nazajutrz zawołano Milana. Trzydzieści dziewic w bieli stało już rzędem ze spuszczonymi ku ziemi oczyma. Czernuch siedział na stronie, złośliwie się uśmiechając, a królewicz, przeszedłszy raz rząd cały, zbladł, bo muszki na żadnym czole nie było!
Szmer głuchy i ciche śmiechy rozległy się dokoła. Wtem usiadła maleńka jak maczek muszka na skroni, żywym ogniem płonącej. Co tchu schwycił Milan dziewicę za rękę i zawołał:
- To jest Welena, najmłodsza twoja córka!
- Hm, hm! Tu mi jakaś baba bruździ - rzekł Czernuch zagniewany. - Bo gdzie diabeł nie może, tam babę pośle! Ale baby mają długie włosy, a rozum krótki! Złapię ja ciebie, ptaszku, poczekaj! Za trzy godziny staniesz znowu przede mną. Wtedy zapalę słomkę, a pierwej niż się do końca dotli, masz uszyć parę butów. Jeżeli je uszyjesz, to ci powiem: "tęgi szewc z ciebie!" - a jak nie, to się inaczej rozmówimy.
Powróciwszy do swego pokoju, chodził Milan szerokim krokiem i marszczył czoło, aż mu się brwi ze sobą stykały.
- Ja, syn królewski, mam buty szyć!... Nie, nigdy! Nigdy tak rodu mego nie splamię!
Kiedy tak Milan do siebie przemawiał, wleciała piękna Welena przez okno.
- Więc cóż myślisz robić? - zapytała go z niespokojnością.
- Umrzeć wolę z ręki tego łotra, a szyć butów nie będę
- Nie, mój miły, ty umrzeć nie możesz, bo i ja bym wtedy umarła - rzekła Welena. - Albo więc przełam twój upór, albo się ratuj ucieczką.
To mówiąc plunęła na okno, a ślina przymarzła do szyby. Po czym wyprowadziła Milana z pokoju, zatrzasnęła drzwi na rygle i przybywszy na miejsce, kędy się w ziemię zapadli, wyrzekła:
- Hop! Hop!
I znów przed nimi było przestronne jezioro, z kwiecistymi brzegami, na których pasł się jeszcze koń królewicza. Ledwo zoczył pana swego, zarżał radośnie, przyklęknął do wsiadania i wnet popędził z Milanem i Weleną na wyskok.
Tymczasem Czernuch czeka i czeka na królewicza, a jego jak nie masz, tak nie masz! Wysyła tedy swych dworzan po niego. Dworzanie, przybywszy do drzwi zamkniętych, pukają, a ślina przymarznięta do szyby odpowiada:
- Zaraz przyjdę!
Rozgniewany tym do żywego czarnoksiężnik wrzasnął:
- Czy on mnie myśli na dudka wystrychnąć! Wyłamcie drzwi i tu mi go przywleczcie!
W mgnieniu oka wyleciały drzwi podważone, a ślina w głos się roześmiała. Czernuch ledwo nie pękł ze złości, postrzegłszy próżną komnatę i wydał rozkazy do pogoni.
Cały regiment złych duchów rozbiegł się wszystkimi drogami.
Wtem szepnęła Welena na ucho Milanowi:
- Słyszę ja z dala tętent kopyt końskich!
Milan zeskoczył z konia, przyłożył ucho do ziemi i rzekł:
- Prawda! Gonią nas, gonią, i są już tuż za nami!
Natenczas Welena, mruknąwszy kilka słów tajemniczych, zmieniła się w rzekę. Milana zamieniła w most żelazny, a konia w kruka. Gdy pogoń dotarła do mostu, stanęła nagle jak wryta, bo dalej tropu nie było, a za mostem trzy drogi, na trzy się strony krzyżują. Co tu począć? Trudna rada, trzeba z niczym powrócić.
Czernuch wołał już z daleka do powracających:
- Półgłówki! Oszukano was, ten most i owa rzeka to byli oni sami. Dalej za nimi na nowo albo was ukamienować każę!
W tej samej chwili szepnęła piękna Welena Milanowi:
- Słyszę tętent końskich kopyt!
Milan zeskoczył z konia, przyłożył ucho do ziemi i rzekł:
- Gonią nas i są już tuż za nami!
Bez zwłoki więc zamieniła Welena siebie, Milana i konia w gęstą i ponurą knieję, z tysiącem krętych ścieżek. W niej zdało się ścigającym, jak gdyby przed sobą widzieli dwóch jeźdźców, a goniąc za nimi, tak się zbłąkali na bezdrożach, że powrócili na miejsce, kędy się schodzi do podziemnych krain Czernucha. Wtedy dopiero knieja, ścieżki i jeźdźcy jak sen przed nimi zginęli.
Sam Czernuch wsiadł tedy na swego karosza, a Welena szepnęła znowu drżącym głosem:
- Biada nam! Czernuch, mój ojciec, nas goni! Ale przy pierwszym kościele kończy się jego władza i potęga. Podaj więc krzyż twój, Milanie!
Posłuszny królewicz oddał swój złoty krzyżyk, który mu matka królowa na piersi zawiesiła. Ledwo go ręką dotknęła Welena, zamieniła siebie w klasztor, Milana w mnicha, a konia w dzwonnicę.
Szczęściem, że się pospieszyła. Bo już Czernuch stał przed klasztorem.
- Czy nie widziałeś tu ojcze dwóch jeźdźców uciekających? - zapytał się mnicha.
- Właśnie wyruszył od nas z popasu królewicz Milan i piękna Welena i kazali cię uprzejmie pozdrowić! - odpowiedział zapytany.
- Niech sobie jadą na złamanie karku! - wrzasnął Czernuch zsiniały od gniewu, powrócił z kwitkiem do domu i dostał ze zmartwienia żółtaczki.
Milan zaś i piękna Welena zdążyli bezpiecznie do stołecznego miasta króla Kojaty, który im wkrótce sute wyprawił wesele. Zaproszono na nie wielu zacnych gości, między innymi mnie także. Bawiliśmy się wszyscy wybornie; piwa, miodu, wina było do zbytku, a jednak nikt nie lał za kołnierz!
|
|