|
O sierotce, która stała się panią
Jedna pani miała córkę i pasierbicę. Do pięknej pasierbicy zjeżdżali się kawalerowie, a do córki nie. Macocha, zazdrosna o jej urodę i powodzenie, sprawiła pasierbicy świński kożuszek i kazała jej pracować jak zwykłej służącej.
Pewnej niedzieli, kiedy pasierbica wybierała się do kościoła, macocha kazała jej pół korca maku zmieszanego z prosem przebrać, każde osobno, a potem posprzątać.
Biedna sierota siedzi z płaczem i myśli sobie: "kiedy ja to przebiorę?" Wtem przyleciały gołąbki.
- Jedź do kościoła, my za ciebie tu wszystko zrobimy - zawołały i przebrały jej to proso i mak.
Dziewczyna zaś poszła do lasu, do dębu, o którym nikt prócz niej nie wiedział.
- Dąbku, dąbku, otwórz mi się po zielonym kłąbku! - powiedziała.
Dąb się otworzył, a ona wyjęła z niego suknię jak księżyc, aż łuna od niej biła. Po chwili z dębu wyskoczyły też konie, kareta i stangret w błyszczącej liberii.
Zajeżdża kareta, dziewczyna do kościoła wchodzi, a tu wszyscy dziwią się, bo takiej pani bogatej jeszcze nie widzieli. Jeszcze się nie skończyło nabożeństwo, a ona co prędzej wychodzi, a wszyscy kawalerowie prawie w pogoń za nią. A ona im uciekła, suknię i wszystko w dębie schowała, świński kożuch włożyła i wróciwszy do domu wzięła się do pracy.
Macocha z córką przyjechała z kościoła i dziwią się, że wszystko zrobione.
W następną niedzielę macocha namieszała jeszcze więcej, cały korzec maku i prosa do przebrania. Kazała też pasierbicy posprzątać i obiad ugotować.
Wszyscy pojechali do kościoła, a ona znów biedna siedzi i płacze. Przylatują te same co wprzódy gołąbki
- Jedź do kościoła, my za ciebie tu wszystko zrobimy - wołają.
Pobiegła dziewczyna do dębu i rzekła:
- Dąbku, dąbku otwórz mi się po zielonym kłąbku!
Dąb się otworzył i wyjęła z niego suknię jak słońce, która mieniła się takim blaskiem, że patrzeć na siebie nie dała.
Zajeżdża kareta, dziewczyna do kościoła wchodzi. A tamci kawalerowie rozlali beczkę smoły w drzwiach kościoła, żeby dziewczyna, uciekając, w smole ugrzęzła. Tymczasem ona to spostrzegła i chciała przeskoczyć, ale jej noga ugrzęzła. Szarpnęła, pobiegła ale bucik w smole pozostał.
Pojechała co prędzej do domu, karetę i konie schowała, ale sukni już zdjąć nie zdążyła, tylko zarzuciła na siebie świński kożuszek. Kręci się po izbie, obiad gotuje, nakrywa, a tu przyjeżdża macocha z córką, a za nią wszyscy kawalerowie. Mierzą, czyj to bucik, z czyjej nogi.
- To pewnie mojej córki - macocha mówi.
Mierzą bucik na córki nogę, ale nawet na palec nie chce wejść.
- Może by się na tę dziewczynę przydał - mówi jeden z kawalerów, wielki pan.
- Do czego to podobne, żeby to był bucik tego świńskiego kożucha - macocha na to.
Ale oni tego nie słuchają, tylko bucik mierzą, a tu kożuszek się odwija i łuna uderza po izbie. Macocha rzuca się pytać, skąd u pasierbicy biednej taka suknia.
Ale już ten pan wielki nie ustąpił i pojął ją sobie za żonę, bo się bał, by jej macocha czego złego nie zrobiła. Zaraz wziął ją do swego majątku i bal wydał dla całej okolicy.
|
|