|
Zła macocha
W jednej wiosce przed laty mieszkał chłopek ubogi. Żona mu umarła i zostawiła grzeczną, a gładką córkę. Biedna dziewczyna rzewnie płakała, a płacząc izbę uprzątała, krówkę doiła, jeść gotowała, a ugotowawszy ojcu w pole nosiła.
Niedługo jednak przy ojcu mieszkać mogła. Ojciec bowiem ożenił się znów z kobietą, wdową, mającą także córkę; ale była to wielka złośnica. Zazdrościła Kasi i urody, której córka jej nie miała, i kawałka chleba, na który ojciec jej ciężko pracował. Poniewierała więc niebogą, do roboty napędzając; rano wstać kazała, podczas kiedy córa jej sobie dolegała, i wszystkich wygódek używała. Kasia chętnie wstawała, izbę chętnie umiotła, krówkę wydoiła, wody naniosła; ale wszystko macosze za mało było, wciąż na nią się dąsała. Bolało to i ojca, lecz cóż miał robić, święty pokój chcąc w domu zachować, przedstawiał tylko żonie i prosił, by się z córką jego lepiej obchodziła.
Nic to nie poradziło.
Nareszcie naprzykrzyło się Kasi siedzieć przy złej macosze. Prosi tedy ojca, by ją puścił z domu na służbę.
- A kędy pójdziesz, córko kochana? - zapytał ojciec ze łzami.
- Pójdę w świat daleki, gdzie mnie oczy poprowadzą.
Dał jej ojciec błogosławieństwo na drogę, ucałował jedyne dziecię, i puścił poruczając ją Opatrzności. Cieszyła się macocha i radowała bardzo, że się pozbędzie znienawidzonej dziewki.
Szła Kasia płacząc, fartuszkiem łzy ucierając, szła drogą w świat daleki.
Znużona przyszła nad studnię, ocienioną wysokim jaworem, usiadła nad nią i serdecznie rzewnić sobie poczęła, rozwodząc skargi na złośliwą macochę. Wśród łkania słyszy głos ze studni:
- Dzieweczko, dzieweczko, wyczyść mnie rybeczko! - a była ta studnia bardzo zamulona.
Wzięła się do pracy Kasieńka, bez ociągania się studnię wybrała, a wybrawszy, w dalszą puściła się drogę.
- Będę pamiętała o tobie, gdy będziesz wracała - wołał głos za odchodzącą.
Idzie znów dalej rzewniąc sobie, aliści nade drogą rośnie jabłoń, pełno mchu na niej, liście pożółkłe i kwiaty powiędłe. Znużona siada pod oną jabłonią, chcąc odpocząć sobie, lecz ledwie usiadła, słyszy jabłoń mówiącą:
- Dzieweczko, dzieweczko, oczyść i podlej mnie rybeczko!
W okamgnieniu dziewczę ochędożyło jabłoń z mchu, listki zżółkłe obrała, suche gałązki obłamała, a przyniósłszy wody z bliskiej strugi, podlała zemdlałe drzewo. Kiedy chciała odchodzić, takie odebrała podziękowanie:
- Nie zapomnę ci tego.
Znów idzie biedna dziewczyna i przychodzi do pieca w polu stojącego. Przechodząc mimo, słyszy znów wołanie:
- Dzieweczko, dzieweczko, wymieć mnie rybeczko!
Wzięło się dziewczę do roboty, wybrało popiół i piec wymiotło, a za odchodzącą wołał głos:
- Jak będziesz kiedy powracała, zajrzyj do mnie!
Zdziwiona takimi przygodami nieboga, idzie dzień i drugi, a nigdzie ani dachu, ani ludzi.
Spotyka nareszcie starca, siwego jak gołąbka, który nie mógł przejść przez rów i prosił nadchodzącej, by go jakim sposobem przeprawiła. Wzięła go na plecy Kasia i przeniosła. Starzec zaczął ją wypytywać, skąd i dokąd idzie. A gdy się dowiedział o jej losie, zapytał, czy by u niego służyć nie chciała.
- O, czemu nie - rzekła dziewczyna. - Jać przecie za służbą idę, a czy mi u was, czy gdzie indziej służyć, toć mi jedno.
Zgodziła się tedy na lat siedem, bo starzec tak chciał, i poszła do chaty ze starcem. W chatce nic prócz pieska i kaczki nie było. Te to zwierzątka starzec jej pieczy poruczył, sam zaś często wychodził z domu i chodził po świecie. Kasia doglądała onego pieska i kaczuszki, a i starcowi posługiwała chętnie, kiedy do dom przyszedł.
Minęło siedem lat, a Kasia zatęskniła do ojca. Prosiła więc starca, by ją ze służby uwolnił, a obiecaną dał nagrodę. Wypłacił jej stary, dając pieniędzy co niemiara, lecz nie dość na tym, kazał jej iść na górę (pod strych) i wybrać sobie pamiątkę. Stały tam skrzynie w piękne kwiaty malowane, złociste i piękne, ale też i proste drewniane. Kasia patrzy, którą by wziąć, ale widzi jedną w kącie stojącą, najgorszą ze wszystkich, i tę wybiera, a wybrawszy, na dół znosi.
- Dzieweczko, czemuś najładniejszej nie wybrała? - zapytał starzec.
Lecz dziewczyna, kontentując się małem, rzekła:
- Będzie to dla mnie dosyć, piękniejszej nie potrzebuję.
Starzec dał jej taczkę, aby wieźć mogła tę skrzynię, a żeby jej tęskno w drodze nie było, rozkazał biec pieskowi i kaczuszce z nią.
Po kilku dniach swej podróży przychodzi do onego pieca, który była wymiatała, zagląda do niego i widzi zdziwiona: pełen najpiękniejszych kołaczy; a kiedy stoi i nie wie, co począć; czy brać czy nie, słyszy znów głos:
- Bierz ile chcesz, a co najlepszego.
Nabrała więc kołaczy, ile jej dusza raczyła, i w dalszą poszła drogę.
Idzie, aż oto z daleka widzi jabłoń, którą była ochędożyła ze mchu i suchych gałązek, a na niej złociste połyskują jabłka.
Gdy się zbliżyła, znów woła coś na nią:
- Urwij sobie kilka, boś ty mnie chędożyła.
Urwała siedem złocistych jabłek, a nie bawiąc się, szła dalej.
Znużona podróżą i spragniona, przychodzi nad ową studnię, którą była wybrała. Napiła się wody czystej jak kryształ a chłodnej; a gdy chciała odchodzić, spostrzega trzy złote kule, a znów coś woła ze studni:
- Dzieweczko, dzieweczko, weź te kule rybeczko!
Wzięła je i schowała, i dalej ruszyła. Biegną tedy dwa zwierzątka, a kiedy przybyli do wsi, wciąż wołał piesek:
- Hafu, hafu, hafula, jedzie nasza Kasiula; przed nią brzęk, za nią brzęk, wszystko ona dobre wiezie.
A kaczuszka mu przywtarzała, wołając:
- Tak, tak, tak.
Uradowana biegnie ku domowi. Stary ojciec na progu siedzi i myśli o swojej biedzie, i patrzy ciekawie, co za dziewczyna ku niemu się zbliża. Poważnie podniósł się starzec, bo poznał swe dziecię, uściskał córkę do nóg mu upadającą, a łzy radości spływały po licu, bo myślał, że się gdzie zmarnowała dzieweczka.
Ale macocha niechętnie spoglądała na Kasię, półgębkiem się z nią witała, a na boku szydersko się śmiejąc, mówiła do córki:
- Siedem lat służby, i cóż ma, stare skrzynczysko.
Lecz jakże się zdumiała, gdy Kasia skrzynczysko ono otworzyła i wykładać zaczęła szczerozłote wieńce i stroje i suknie co najpiękniejsze, i srebrem tkane fartuszki. Gdy zaczęła liczyć pieniądze i kule złote, i jabłka - zazdrość porwała złośliwą kobietę i w okamgnieniu w sercu postanowiła i córę swoją własną wysłać na służbę.
Wypytawszy się więc Kasi o wszystko, wysłała córkę swoją z domu. Szła tą samą drogą, co Kasia, i przyszła do studni, która jej się prosiła, by ją wybrała, bo mułem zaszła. Ale dziewczyna zamiast się wziąć do roboty, rzekła:
- Daj mi pokój, muszę iść dalej! - i poszła.
Przyszła do jabłoni, omszałej i uwiędłej. Gdy pod nią usiadła, słyszy podobnie jak Kasia głos proszący, by jabłoń oczyściła i podlała.
- A będę tam leźć na ciebie i drzeć łachy! - rzekła i poszła dalej.
Przychodzi do pieca. I ten się prosił, by go wymiotła, a i tu się wymówiła.
W drodze spotyka starca. Siedział nad wodą, której przejść nie mógł. Prosi nadchodzącą dziewczynę, by mu jakoś poradziła. Z początku wymawiała się, ale gdy się jej przypomniało, że to może ten sam dziadek, co Kasi tyle dał bogactwa, przeniosła go przez wodę, i służbę u niego na siedem lat przyjęła.
Ale jak mu służyła? O pieska i kaczuszkę, którymi się miała opiekować, żadnego starania nie miała. Kiedy jeść starcowi gotowała, to najlepsze kąski zjadała.
Minęło siedem lat. Dał jej starzec zasługi, i kazał jej iść na górę, wybrać sobie pamiątkę. Poszła dziewczyna. Blask złocistych skrzyń dziwnie ją zastanowił. Szuka najbogatszej i najpiękniejszej, a gdy wybrała, na dół zniosła. Dał jej stary taczkę, włożyła skrzynię, do której zaglądać i otwierać nie miała, aż w domu. Aby jej się nie dłużyło, pieskowi i kaczce kazał stary jej gospodarz biec jak wprzódy.
Gdy już kilka dni szła i jeść jej się zachciało, poczuła zapach kołaczy. Aliści widzi piec przed sobą, bieży prędko i widzi: pełen rumianych kołaczy. Chce brać, ale głos okropny słyszy:
- Nie bierz, nie bierz, boś mnie wymiatać nie chciała!
Zlękła się bardzo i idzie dalej, aż znów dolatuje ją zapach jabłek. Aż oto i jabłoń. Chce rwać jabłuszka złociste, ale i tu odzywa się jabłoń:
- Chędożyć mnieś nie chciała, nie będziesz rwała!
Smutna idzie, aż znów przychodzi do studni, w której napić się przynajmniej chciała.
- Idź precz - zawołało coś ze studni i woda opadać zaczęła.
Zesłabła, szła pomału, pchając taczkę ze skrzynią. Przybyła do wsi, gdzie mieszkała jej matka. Dziwią się ludzie skrzyni, ale piesek wprzód biegnie a woła:
- Hafu, hafu, hafula, jedzie nasza Jagula; przed nią brzęk, za nią brzęk, nic dobrego nie wiezie.
A kaczuszka przywtarzała, mówiąc:
- Tak, tak, tak.
- Widzisz, widzisz chłopie, moja córka idzie ze służby, o! co za skrzynkę ma!
I biegła czym prędzej ku niej. Wniosła skrzynię do izby, i z wielką ciekawością i niezmiernym łakomstwem otwiera wieko skrzynki. Aż tu, o zgrozo! Zamiast wieńców złocistych i sukien, i fartuchów srebrem tkanych - pełno gadów, robaków, które się wiły jak ćma jaka i córkę chciwą z matką złośnicą - zjadły.
Taką to nagrodę odebrała zła macocha za poniewierkę biednej sieroty!
|
|