|
Śmierć szczęśliwa
Dwoje młodych ludzi, rolników, połączyło się związkiem małżeńskim. I przyśniła im się pierwszej nocy Śmierć, która zapytała ich, co wolą, czy żeby im się w młodości dobrze działo, a w starości źle, czy żeby było w młodości źle, a w starości dobrze. Nic na to nie odpowiedzieli. Więc na drugą noc śni im się to samo. Nic nie odpowiedzieli. Wreszcie na trzecią noc Śmierć im mówi, że to nie żarty i żeby naprawdę powiedzieli, co wolą. Więc odrzekli:
- Wolimy, aby w młodości było źle, a na starość dobrze.
Obudzili się, a tu ludzie wołają: "Gore! Gore!" Zerwali się oboje nagle z łóżka, ale nic nie pomogło, stodoła się spaliła. Na drugi rok bydło im padło od zarazy. W następnych latach dotknęły ich nieurodzaje i powodzie. Wreszcie po kilkunastu latach mozolnej pracy i ciągłych klęsk, przyszli do zupełnej nędzy, że prawie żebrać byli przymuszeni. Ale pocieszali się tym, że przecież na starość powinno im iść lepiej niż dotąd.
I postanowili pójść w świat, że może w innym miejscu będzie im się lepiej wiodło. I zaszli w chaszcze, a z chaszczy do gęstego lasu. Szli lasem i spotkali jednego bogatego pana w powozie. Ten kazał stangretowi stanąć i spytał ich, co by za ludzie byli. Oni mu wszystko opowiedzieli, jak było i co wycierpieli. A ten pan, jak im się przypatrzył, mówi do rolnika:
- Słuchaj, sprzedaj ty mi swoją żonę, a ja ci dobrze za nią zapłacę.
Rolnik spojrzał na żonę, a gdy ta znak przyzwalający zrobiła głową, powiada:
- Juści, żal mię bierze, ale kiedy inaczej być nie może, to niech ją pan kupuje.
I wziął ją pan do swego powozu, a mężowi oddał tylko jej zapaskę, którą całą napełnił dukatami. Jak ten pan z nią odjechał, rolnik popatrzył za nimi, westchnął i zabrawszy pieniądze na plecy, odszedł.
Wkrótce też wyszedł z lasu na gościniec i zobaczył karczmę. Głodny, uczuł, że mu się pić chce i już miał do karczmy wstąpić. Ale jak sobie pomyślał, że tam mogą ludzie jego pieniądze zobaczyć i obrabować go, tak zawrócił i wprzódy poszedł do lasu, w dziuplę od dębu złożył zapaskę z pieniędzmi i liśćmi przykrył, żeby ich nikt nie znalazł. Potem poszedł do karczmy, podjadł i napił się. Ale kiedy wrócił w to samo miejsce i do tego samego dębu, spostrzegł, że pieniędzy z zapaską już tam nie było. Nuż tedy w płacz i lament, i wyrzekanie, że wprzódy był biedny, ale miał przynajmniej żonę, a teraz jest najbiedniejszy, bo już ani żony nie ma, ani pieniędzy. Ale cóż robić?
Poszedł zatem do jednego miasta niedalekiego i tam najął się za wyrobnika. I pracował tak lat kilka, dźwigał wodę i drwa rąbał. A że był poczciwy, trzeźwy i pracowity, stąd też po kilku latach dorobił się trochę grosza. Zapragnął więc pójść dalej i uszedłszy mil kilka, przyszedł do innego większego miasta, gdzie tak samo zarabiał siekierą, rąbiąc drwa i nosząc kłody.
Aż tu jedna bogata pani w tym mieście, jak się dowiedziała, że on taki pracowity, kazała go do siebie zawołać, żeby drwa rąbał. Jak urąbał, kazała mu położyć dużą kłodę dębową, żeby i tę porąbał na drobne szczapy. Ledwo kilka razy zaciął siekierą, i wióry odpadły, aż tu się dał słyszeć brzęk. Patrzy on, a tu w dębie we środku leżą jego pieniądze owinięte w zapaskę. Zadziwił się bardzo, ale i ucieszył. Pokazuje to swojej pani, która zaraz po tych pieniądzach i po zapasce poznała, że to jej mąż. I mówi mu:
- Jestem twoją żoną. Wtedy, kiedyś mnie temu panu sprzedał, on mnie zawiózł do tego miasta. Byłam u niego gospodynią i dobrze mi tu było, a żem mu była wierną, zapisał mi, gdy umierał, cały swój majątek. Teraz cieszę się, żeśmy się znaleźli i połączyli, będziem dobre mieli czasy, jak nam to Śmierć obiecała, bośmy się już dosyć nacierpieli.
Po kilkunastu latach, gdy się już znacznie postarzeli, przyszła Śmierć do nich i powiada:
- Było wam najprzód źle, potem dobrze, a teraz, w tamtym życiu będzie najlepiej, boście dużo wycierpieli.
I wzięła ich z sobą do nieba.
|
|