|
O dziadowym synu
Onego czasu w chacie wśród lasu mieszkał dziad, który owdowiawszy, ożenił się powtórnie z młodą kobietą. Ta nie cierpiała pasierba i gdy dorósł, namówiła męża, by chłopca, próżniaka, z domu wygnał. Dziad, choć miłował syna, uległ żądaniu żony i syna z domu wyprawił, sam go odprowadzając przez las.
Doszli do kamienia przy ścieżce w gęstwinie. Tu stary usadowił syna mówiąc, że wróci, i poszedł w krzaki, i manowcami wrócił do domu. Chłopak czekał, wreszcie zasnął. Obudziwszy się, a nie widząc ojca, począł krzyczeć i hukać, lecz gdy to nie pomogło, usiadł znowu, zjadł co miał i puścił się w drogę. Zaszedł na gościniec szeroki, ale tu widzi kilka dróg i nie wie, którą obrać. Patrzy, a na piasku pająk zaczyna dusić wielką mrówkę. A mrówka odzywa się ludzkim głosem:
- Człowiecze, ratuj mnie, a odwdzięczę ci się.
Doskoczył więc chłopiec, zgniótł pająka i pyta mrówkę, dokąd ma podążyć.
- Idź prostą drogą za słońcem do miasta, gdzie cię szczęście czeka.
Szedł tedy dalej i gdy wyszedł z lasu, ujrzał pole i szeroką rzekę. Usłyszał plusk w sitowiu i zobaczył miotającą się w zastawionej sieci wielką rybę o złotych łuskach i srebrnych płetwach, z głową jakoby ludzką. Ta zawołała:
- Człowiecze, uwolnij mnie z mojej niewoli, a odwdzięczę ci się.
Dziadowy syn wszedł po pas w wodę i odwiązał sieci. Oswobodzona ryba rzuciła się i znikła w modrych falach.
Poszedł dalej nad rzeką. Nagle słyszy krzyk przeraźliwy i widzi dwóch parobków ciągnących babę, by ją utopić, a ta woła:
- Piękny chłopcze, ratuj mnie, bo mnie ci dwaj opoje chcą utopić, niewinną!
Dziadowy syn, że był zdrów i silny, ująwszy kij oburącz, młócił nim po grzbiecie parobków, aż pouciekali, a kobietę uwolnił. Baba mu podziękowała i rzekła, że gdyby potrzebował jej pomocy, niech tylko zawoła: "Babo-dziwa, babo-dziwa, przyjdź mi w pomoc jako żywa!", a ona zaraz się zjawi. Powiedziawszy to, znikła w zaroślach, jakby wiatr rozwiał.
Dziadowy syn poszedł drogą dalej w las i o wschodzie słońca chciał się zatrzymać i spocząć, aż tu spostrzega na trawie leżącego świeżego trupa. Był to młodzian w błękitnych szatach, z szeroką raną na czaszce krwią zbroczonej. Rzucił się tedy ku niemu, chcąc go ratować, ale wszystko na próżno, życie zeń już uleciało. Wtem ukazało się nagle czterech jeźdźców. Zobaczywszy młodzieńca, duchem zeskoczyli z koni, poczęli tłuc pięściami biednego wędrowca, związali go jako mordercę i powiedli z sobą do miasta. Byli to królewscy żołnierze szukający ulubionego dworzanina królewskiego, który wyszedł do lasu i tam napadnięty został. Złapawszy dziadowego syna na gorącym uczynku, jak twierdzili, oddali go sprawiedliwości i sądom króla. Zamknięto więc chłopca w więzieniu mimo jego zapewnień, że jest niewinny. Aby jednak dać mu możność uniewinnienia się, kazał mu król dać na próbę korzec maku z korcem piasku zmieszanego, by przez dobę mak osobno, a osobno piach przebrał. Jeśliby tego nie zrobił, miał być winny i nazajutrz stracony.
Zapłakany i smutny siedział, wyrzekając:
- Mrówko przeklęta, to tyś mnie wszystkiego nabawiła i szczęścieś mi obiecała!
- Com rzekła, tego dotrzymam - odezwał się głos z kąta i chłopiec ujrzał cisnący się przez wąską szczelinę nieprzeliczony rój mrówek, a przodem szła znajoma mrówka, którą pająkowi wydarł.
Całe to mrowie w okamgnieniu obsiadło naczynie i wzięło się do roboty tak, że po kilku godzinach leżały już dwie osobne kupki na podłodze, jedna maku, druga piasku. Ucieszony, podziękował im dziadowy syn, a mrówki szczeliną odeszły.
Nazajutrz wchodzi kat z pachołkami do więźnia i ze zdziwieniem widzi robotę, którą za niepodobną uważali, dopełnioną. Dali znać do króla, a ten, uważając to za cud niebios, więźnia wypuścić kazał i na dwór swój przyjął go między dworzany. A że był urodziwy, pokochała go piękna córka królewska, do której zalecali się wielcy panowie.
Razu pewnego król, jadąc z gonitwy do swego zamku na wyspie, wjechał na most. Tu koń jego stanął dęba, a królewska korona do wody się potoczyła. Król pobladł i cały lud zaczął lamentować i rozpaczać, bo wierzono, że póki ta korona nie zginie, będzie kraj szczęśliwy, bezpieczny i silny, a z jej utratą różne nań przypaść miały klęski i utrapienia. Król przyrzekł temu, co ją znajdzie, dać w nagrodę to, co tylko ma najdroższego u siebie.
Niejeden rycerz kusił się o to szczęście, ale na próżno. I dziadowy syn stanął nad wodą. Naraz słyszy plusk głośny, fala pieni się i na dwoje dzieli, a ogromna ryba o złotym grzbiecie, srebrnych skrzelach i głowie niby człowieczej podpływa do niego, niosąc w paszczęce królewską koronę. Młodzieniec pochwycił ją żywo, a ryba z powrotem się zanurzyła. Pobiegł zaraz do króla, który, uradowany, pytał, jakiej chce nagrody. Dziadowy syn, chwytając go pod kolana, wyznał, że kocha królewnę i ręki jej żąda. A gdy i ona się zgodziła, kazał król bić w kotły i dzwony i ogłosić odzyskanie korony i zaślubiny córki.
Ale na nieszczęście, na parę dni przed weselem królewna zachorowała. Leżała ze zsiniałymi ustami i zaciśniętymi zębami, a lekarze oświadczyli, że chociaż nie jest martwa, ale ktoś na nią taki czar rzucił, że żadne leki nie pomogą. I słał król zmartwiony do przyszłego zięcia, żeby dał jaką radę. Zawołał więc głośno:
- Babo-dziwa, babo-dziwa, przyjdź mi w pomoc jako żywa!
Zaledwie skończył, wicher zadzwonił szybami, okno się na oścież otworzyło i baba wpadła na ożogu.
- Ha, jak się miewasz, mój chłopcze? Czegóż ci trzeba ode mnie?
Opowiedział jej swoje strapienie i o radę prosił, a ona na to:
- Ukochana twoja nie umarła, ale ją zaczarował zły czarownik, który sam chce się z nią ożenić. Ma on u siebie w ogrodzie dziwe-ziele takie, co rośnie w kącie pod murem, że dnia białego nigdy nie widziało i mocą jego czaruje. Gdy jeden listek tego ziela położysz na pierś królewny, ona, jakby nic nigdy nie było, powstanie. Jeśli chcesz tego ziela dostać, siadaj co rychlej ze mną do podróży.
Siadł młodzieniec z babą na ożogu i wyleciawszy przez okno, lecieli gnani chmurami, wiatrami, aż zalecieli do ogrodu czarodzieja, a znalazłszy dziwe-ziele, wyrwali je z korzeniami, by ów człowiek nie mógł więcej szkodzić, i jako przylecieli, odlecieli z powrotem.
Skoro młodzieniec pożegnał się z babą, urwał czerwony listeczek z krzewinki, resztę rzucił w płomień. A wtedy stał się huk srogi nad zamkiem, jakby się niebo waliło nań całe, i trwał, dopóki ziele nie rozsypało się w popiół.
Wszedł więc dziadowy syn do sypialni narzeczonej wraz z królem, a położywszy na jej sercu czerwony listeczek ujrzał, jak otworzyła oczy i powstała, dziwiąc się temu, co się z nią stało. I była wielka radość we dworze i w całym kraju, a potem wesele obojga młodych.
|
|