|
O królu ciekawym
Jeden król chciał wiedzieć, jak głębokie jest morze, a jak wysokie niebo.
Wziął najpierw dwa orły, te z sobą sprzągł, a do ich ogonów przywiązał maszynkę zrobioną niby powozik, w której mógł pomieścić swoją osobę. Siedząc w maszynce bliżej dziobów orlich, miał cugle do kierowania nimi podczas podróży i worek z żywnością dla siebie i dla obu ptaków. Gdy się orły z królem wzbiły do góry, on im sypał ziarno w dzioby, ażeby nie osłabły, i pędził bez ustanku.
Z początku lecieli szczęśliwie, a ciepło w powietrzu było umiarkowane. Po niedługim jednak czasie uczuli, że im wyżej się wzbijają, tym ich większe ogarnia gorąco, bo i słoneczko paliło coraz mocniej. Aż w końcu płomienie słońca poczęły pióra ptakom przypiekać, a jego blask omal króla wzroku nie pozbawił. Zaledwie mógł dostrzec skrawek nieba, gdy wtem wybiegł anioł i mówi doń:
- Próżne są twoje usiłowania, zawracaj czym prędzej, bo zgorzejesz, nie patrz do góry, bo oślepniesz i tylko na dół kieruj wzrok, w ten punkcik czarny, co jak kapelusz pływa po wodzie, tam jest ziemia i twoje mieszkanie.
Król uznał słuszność słów anioła i niebawem tamując lot orłów, spuścił się ku ziemi. Jakże był szczęśliwy, gdy orły usiadły na wysokim dębie. Uwolniwszy je z maszynki, do której były przywiązane, zszedł z niego sam i cieszył się, że jeszcze jest przy życiu po tak niebezpiecznej podróży.
W jakiś czas potem przyszło mu do głowy, aby wykonać drugą próbę, to jest zbadać głębokość morza. W tym celu rozkazał ulać w hucie szklaną banię, tak wielką, iżby w niej szczelnie zamknięty, mógł mieć dosyć żywności i powietrza dla oddechu. Tę banię, kiedy już wszedł do niej, z jego woli kowale opasali łańcuchami i za pomocą maszyny spuścili w morze, mając zapowiedziane, aby w miarę spuszczania bani w głąb morza, dorabiali dalej na górze łańcucha tyle, ile go potrzeba będzie. Długo kuli kowale, coraz to nowe przyprawiając ogniwa do łańcucha, a bania dna nie mogła zgruntować.
Wtem naraz trzask, i wszystko się urywa, a bania, niczym nie wstrzymana, leci na dno. A jakże się urwać nie miała, skoro straszny rak morski kleszczami swymi przerwał jej łańcuchy. Gdy król z banią utonął, uczuł zimnicę i strach niemały przed potworami morskimi.
Trzeba wiedzieć, że w morzu są wieloryby, a ich ogrom przechodzi wyobrażenie ludzkie. Dosyć powiedzieć, że jeżeli wieloryb wypłynie na powierzchnię wód, wiatr zasypie go liściem, ziemią, to największe ciężary nosi na grzbiecie jak gdyby bagatele i pływa sobie bez przeszkody. Częstokroć z liścia, badyla, ziemi narzucanej na plecach jego robi się niby-wyspa, grunt urodzajny, rosną drzewa, powstają budynki i przychodzą ludzie, co tam żyją spokojnie, nic mu nie zawadzając. Wieloryb tam sobie jest spodem, jak był, żeruje w morzu, chłonie w paszczękę, co napotka, chociaż grzbiet jego stał się już wyspą mieszkalną. Niekiedy jednak wleci mu chimera do łba, zrobi figielka od niechcenia, merdnie ogonem i już po wszystkim: skończyło się. Oj, trafia się to nieraz, że wielu ludzi, co się niebacznie na wyspach osiedlili, marnie ginąć musi, stając się pastwą tego, który ich dźwigał. Otóż podobny los spotkał banię z królem, bo przez wieloryba połkniętą została.
Utraciwszy światło dzienne, król nagle wjechał w ciemność wielorybiego brzucha, który wszystko ławo trawił, miał jednak dużo kłopotu z opasującym banię łańcuchem. Zębiska i język w niego wplątawszy, nie mógł go biedak pogryźć, że aż zasłabł i wypłynąć na wierzch musiał. Morze właśnie wzbierało w przypływie i dużo ryb nieżywych i osłabionych fale zanosiły na brzegi.
W morzu są takie ogromne bogactwa, korale, perły, diamenty, bursztyny i inne skarby nieprzebrane, którymi rybacy mieszkający nad brzegami bardzo się bogacą. Gdy więc morze wyrzuciło wieloryba z banią na brzeg, rybacy złapali go i nuże go bić w kark drągami, aż król krzyczy z bani:
- Stójcie dla Boga, ja wasz król, zlitujcie się nade mną, ciągnijcie za łańcuch! - bo się bał, żeby go nie skrzywdzili i bani nie stłukli.
Dopiero rybacy zaczęli ciągnąć za łańcuch i wydobyli banię z królem, a on z niej wyszedł na wpół żywy.
Odtąd na zawsze odechciało mu się mierzyć głębokość morza i wysokość nieba. Wolał chodzić po ziemi, nie sięgając rozumem ani zbyt wysoko, ani zbyt głęboko.
|
|